sobota, 10 grudnia 2011

Sedes za 200 tysięcy? Dlaczego nie!

Hollywodzki projektant Jemal Wright wykorzystał fakt, że w dzisiejszych czasach droga metka pozwoli sprzedać dosłownie wszystko i postanowił zaprojektować muszlę klozetową, wysadzaną kamieniami Swarovskiego.


materiały prasowe


Muszlę, spłuczkę oraz deskę zdobi 50 000 ręcznie przytwierdzanych drogocennych kamieni, które windują cenę sedesu do 75 000 dolarów, czyli około 200 tysięcy złotych. Jeśli blask bijący od sedesu nie zapewni łazience wystarczającego blasku, designer oferuje również w podobny sposób zaprojektowaną umywalkę oraz wannę. Pomysł niektórym może się wydać absurdalny i kiczowaty, ale na pewno znajdą się nabywcy. Popularne powiedzenie o siedzeniu na tronie w toalecie, jeszcze nigdy nie było tak trafne!

Świnia też człowiek

Nic nas już nie zaskoczy. Czyżby?

Czy sztuka współczesna może nas jeszcze czymś zaskoczyć? Wydawałoby się, że naprawdę wszystko już było - nagość, okaleczanie własnego ciała, rodzenie dziecka na wystawie w galerii i nic już nas nie zdziwi.

Niespodziewanie jednak na scenę kontrowersyjnego performance'u wkracza pewna nietuzinkowa artystka, która przełamuje kolejne tabu - na cztery dni zamienia się w... świnię. Rozbiera się do naga, zamyka w chlewie, spędza dni i noce z prawdziwymi świniami, żyjąc dokładnie tak, jak one. 

Od razu pojawia się pytanie - po co?






Nic nas już nie zaskoczy. Czyżby?

Projekt młodej koreańskiej artystki miał być abstrakcyjnym badaniem kobiecej skóry. W rzeczywistości, 30-letnia Miru Kim zdecydowała się na 104 godziny zamieszkać... w chlewie. 






Nic nas już nie zaskoczy. Czyżby?

Artystka nie zrobiła tego w imię ochrony praw zwierząt, jej celem był sam performance. 

Jego tytuł uchyla rąbek tego, co chce przekazać swoim działaniem Miru Kim. "Świnia, którą przecież jestem" nawiązuje do filozofa Jaques'a Derridy, który jest autorem słów "Zwierzę, którym przecież jestem". Myśliciel krytykował podział wprowadzony przez Kartezjusza, według którego człowiek jest najwyższą istotą rozumną, a wszystkie inne istoty żywe są od niego gorsze i mają być mu podległe.







Jestem, więc czuję

Miru Kim bliska jest filozofia buddyjska, w której wszystkie istoty żywe połączone są na zasadzie cyklu życiowego poprzez energię qi. Nie ma podziału na gatunki lepsze czy gorsze. Twierdzi ponadto, że kartezjańskie "Myślę, więc jestem" powinno być zastąpione stwierdzeniem: "Jestem, więc czuję". 






Naga kobieta ze świniami

Aby zrealizować swój pomysł, artystka musiała znaleźć farmę, na której mogłaby zamieszkać ze świniami. Nie było to łatwe. Większość osób, do których się zgłosiła traktowało ją jak zwierzęcą aktywistkę. Tylko jeden hodowca wyraził zgodę na przebywanie artystki na terenie jego farmy. Jak sama artystka powiedziała: "Chyba podobało mu się obserwowanie mnie podczas pracy. Niewielu ma szansę zobaczyć nagą kobietę ze swoimi świniami." 






Naga kobieta ze świniami

Mimo swojego pozytywnego nastawienia do wszelkich mało apetycznych zwierząt, artystce nie sprawiało przyjemności przebywanie w brudnym i cuchnącym chlewie. Podobno ma nawet fioła na punkcie higieny. Jak tylko zakończył się projekt, Miru Kim wylała na siebie kilka litrów octu, użyła nadtlenku wodoru i pasty do zębów, aby zmyć z siebie cały brud. Szorowała tak mocno, że jej skóra była cała podrażniona. 






Spleen nagiego miasta

Artystka jest również autorką innego ciekawego projektu - "Spleen nagiego miasta". Powstał, gdy Miru Kim przeprowadziła się do Nowego Jorku, gdzie rozpoczęła studia medyczne. Jej fascynacja sekcjami zwłok doprowadziła ją do myśli, że miasto również można traktować jak żywy organizm i taką sekcję zwłok mu przeprowadzić i tym samym zajrzeć w jego ukryte warstwy. Śledząc miejskie szczury, trafiła do podziemi Nowego Jorku, gdzie odkryła zupełnie nowy wymiar miasta, którego większość ludzi nigdy nie widziała i pewnie nie zobaczy.






Spleen nagiego miasta

Miru Kim zaczęła robić zdjęcia tym opuszczonym przestrzeniom, na których z czasem zaczynała pojawiać się też jej naga postać. Jej celem było w prosty sposób przedstawić żywe ciało zamieszkujące te niszczejące miejsca. Miało stać się ich częścią. Swoim projektem pragnie ująć w nowym świetle przemierzane przez nią ogromne, niebezpieczne, ukryte przestrzenie.






Spleen nagiego miasta

"W takich miejscach wkraczamy bezpośrednio w przeszłość, ponieważ są one nietknięte od dziesięcioleci. Uwielbiam czuć aurę przestrzeni, która niesie tyle historii. Zamiast oglądać w domu zdjęcia, dotykamy kładzionych ręcznie cegieł, wspinamy się szczelinami, a potem, mokrzy i ubłoceni, spacerujemy z latarką ciemnym tunelem.






Spleen nagiego miasta

Spacerowi tymi tunelami towarzyszy spokój. Nie ma nikogo. Na górze dzieci bawią się w parku, nieświadome tego, co pod nimi. Odwiedzając te miejsca, czułam lęk i odosobnienie, ponieważ był to samotny okres w moim życiu. 






Spleen nagiego miasta

Nazwałam ten cykl "Spleen nagiego miasta", nawiązując do Charles'a Baudelaire'a. Nagie miasto to Nowy Jork, spleen uosabia melancholię i inercję, powstałe w poczuciu alienacji w środowisku miejskim." 






Spleen nagiego miasta

Według artystki takie przestrzenie kryją wiele skasowanych wspomnień wielkiej metropolii. Z obrazu dobrobytu miasta, tunele zmieniają się w sanktuaria dla wyrzutków, bezdomnych, którzy prześladowani na górze, na dole znaleźli swój spokój, swoje przyjazne miejsce.






Spleen nagiego miasta

Eksploracja porzuconych budynków uświadomiła artystce, jak szybko wszystko popada w ruinę: dom, biuro, sklep. Przypomniała sobie, jak kruche są podstawy poczucia bezpieczeństwa i jak delikatni są ludzie. 






Spleen nagiego miasta

Miru Kim eksplorowała również Berlin, który jest jednym z jej ulubionych miast. Jest pełen podziemnych bunkrów i innych pozostałości po wojnie. 

Artystka odnalazła na przykład podziemia przytułku dla bezdomnych z 1885 roku. Udało jej się wejść do przypominającej katakumby piwnicy, która podczas wojny służyła za magazyn amunicji, a czasem jako schronienie dla żydowskich uciekinierów. Artystka dostała się również do katakumb oraz podziemi cmentarzy w Paryżu, które mieszczą w sobie szczątki około 6 milionów ludzi.







Spleen nagiego miasta

Po eksploracji podziemia, artystka zdecydowała się podążyć w górę i wspięła się na gotycki zabytek w samym środku miasta. 

Po co to robi?

Jak sama mówi, czuje, że powinna animować i uczłowieczać te opuszczone przestrzenie, tak by w twórczy sposób ocalić ich wspomnienia, zanim przepadną na zawsze. 





Wydanie książki za granicą.

Jeżeli usiłowałeś wydać swoją powieść w Polsce i rozmawiałeś z wieloma wydawcami, to drogę przez piekło masz już za sobą. Czas zacząć istnieć naprawdę i zarabiać pieniądze, jakie słusznie się tobie należą. Jesteś gotowy do robienia pieniędzy tam, gdzie je się najpierw zarabia, a dopiero potem płaci podatki?


Kraje zagraniczne, a mam tu na myśli Anglię i USA charakteryzują zupełnie inne zasady działania niż jest w Polsce. Wydawca z Anglii, któremu mam zapłacić za wydanie książki, której koszt wynosi jakieś 4-5 razy mniej niż w Polsce (authorhouse.com), po moim zapytaniu przysyła mi w e-mailu zwrotnym własne referencje, listę dystrybutorów, oraz sieć sprzedaży. Nie ukrywam, że przeżyłem wielkie zaskoczenie.

Podniecony tym faktem postanowiłem poznać działanie wydawnicze na Zachodzie. Pisałem do wielu popularnych autorów. I przykładowo Danielle Steel przysłała mi link http://querytracker.net/ do strony, gdzie znalazłem wielu agentów literackich. Z miejsca do nich napisałem. Odpowiedzi tak samo cieszyły mnie jak i smuciły, bowiem wymagali ode mnie tekstu w języku angielskim. Kto wie  w czym rzecz, zrozumie doskonale, a kto nie wie wytłumaczę: należało tekst powieści przetłumaczyć przez native speakera, czyli w sposób profesjonalny bezpośrednio na język angielski literacki. Są w Polsce firmy, które zajmują się taką działalnością, lecz koszt przetłumaczenia mojej książki wówczas wynosił 28000zł. Oczywiście istniała szansa na przetłumaczenie trzech rozdziałów, ale po zaakceptowaniu tekstu przez agenta literackiego i tak musiałbym przetłumaczyć resztę na swój koszt.

Nigdy się nie poddaję, zatem zacząłem szukać informacji o debiutantach zagranicznych. Okazało się wówczas, że wielu z nich korzystało z pomocy firm, które zajmują się wspieraniem sztuki. W Anglii znalazłem kilka takich. Jednak tylko jedna z nich była gotowa wesprzeć kogoś spoza regionu, a nawet kraju. Korespondowałem wówczas z bardzo życzliwym panem, który za każdym razem pozostawał do mojej dyspozycji. Nie zdarzyło mi się w Anglii, żebym nie dostał odpowiedzi na e-mail. W USA nie zawsze odpowiedzi przychodziły. Ten właśnie życzliwy przedstawiciel firmy rozdającej pieniądze, przedstawił mi warunki otrzymania kwoty. Należało poprawnie wypełnić formularz, który zawierał trzydzieści stron. Do wypełnienia formularza przygotowano poradnik składający się z około osiemdziesięciu stron, jak poprawnie wypełnić ów formularz. W dalszym działaniu potrzebowałem referencji, oraz fragmentu tekstu w języku angielskim niekoniecznie literackim. Okazało się, że o wiele trudniej jest zdobyć referencje w Polsce, niż wydać książkę! Z informacji życzliwego pana z firmy okazało się, że wielu rodowitych anglików źle wypełnia formularz, który jest odrzucany. Ale gdybym miał złożony formularz należało wówczas określić wysokość kwoty, oraz szczegółowo wyjaśnić, na co chcę te pieniądze przeznaczyć, a później przedstawić wszystkie rachunki. Gdy formularz zostaje zaakceptowany wówczas firma wysyła zapytanie na mój temat do policji, oraz kilku instytucji.

Zatem mam mur, który właśnie przebijam, ale może jest ktoś, kto dzięki powyższej informacji zrealizuje swój cel. Natomiast ukrywanie podobnych działań uważam za bezcelowe, bowiem, ktoś kto się nie dzieli, nie dostaje.

Z pisania żył nie będziesz!

Tytuł jest ulubionym stwierdzeniem (wyłącznie) polskich wydawców książek. Dlaczego autor tych właśnie słów nie wyda książki dla idei? Aż krew w żyłach się gotuje, gdy ktoś jest na tyle mądry, żeby takie słowa powiedzieć. Dlaczego wydawca MUSI zarobić na książce więcej niż autor? Wydawca może żyć z moich książek!


Wielu autorów zapewne usłyszało takie, lub podobne stwierdzenie z ust osoby reprezentującej wydawnictwo. Przez lata słyszałem je wielokrotnie. I za każdym razem wiedziałem, że wydawca jest w błędzie. Napisałem wielokrotnie na temat traktowania pisania książek jako hobby. Nikt mądry nie usiłuje porównywać pisania książek, do zbierania znaczków!


 „W Polsce NIKT nie czyta książek!” — czy osoba, która powiedziała te słowa słyszała siebie? Nikt znaczy zero. Jak zatem wytłumaczyć istnienie kilku tysięcy wydawców książek w Polsce? I liczba wydawców rośnie.

Jeden z wydawców po przeczytaniu mojego artykułu „Wydawca i drukarz”, powiedział do mnie: „Bzdury! Wydawca przed podpisaniem umowy spotyka się z autorem w kawiarni…”. Zdarzyło się to komuś? Znacie debiutanta, którego wydawca miał zobaczyć po raz pierwszy i umówił się z nim w kawiarni? Takie coś jest możliwe jedynie w przypadku atrakcyjnej autorki...

Nigdy. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś, kto odnosi w życiu sukcesy, prowadzi dobrze prosperującą firmę zarejestrowaną w Polsce i w Polce (a nie przykładowo w Londynie) odprowadza podatki, powiedział o pisaniu książki: „hobby!” Wręcz przeciwnie! Właściciele dużych firm, którzy budowali je od podstaw, wypowiadają się w ten sposób: „masz fajne zajęcie, wystarczy jedna książka i jesteś ustawiony”! Tak właśnie rozumują ludzie sukcesu. Nie tacy, którym tata dał pieniądze na rozwój firmy. Nie złodziej, który kombinuje jak tu nie płacić podatków, a firmę postawił na wyzysku, tylko mądry, inteligentny człowiek. Czy ja pisząc książki mam czuć się gorszy, bo mój tata mi nie dał pieniędzy na wydanie pierwszej powieści? Wręcz przeciwnie! Dumny jestem z tego, że zaczynałem od podstaw. Sam bez pomocy Internetu przecierałem pierwsze szlaki.

"Czy zdaje pan sobie sprawę z tego jakie są koszty wydania książki?" To pytanie zawsze brzmi dla mnie jakby pytali głupiego, który żyje w jakiejś dziurze zabitej dechami i po raz pierwszy przyjechał do wielkiego miasta. Warto zastanowić się nad pytaniem, dlaczego wydawca żyje z wydawania książek?

         Autor pozwala zarobić kilu pośrednikom, którzy powinni za takie działanie dziękować. Autor dostaje 5-15% za swoje dzieło! Idąc dalej pośrednik: hurtownik, dodaje do ceny mojej książki 5-10zł, ale autor z tego nic nie ma! Księgarnia jako kolejna ustala cenę. Czyli mając na myśli druk offsetowy, gdzie koszt wydania jednej książki wynosi 4zł, w księgarni cena wynosi 40zł, lub więcej! Hurtownik wziął 10zł, czyli zostaje 25zł. Autor dostał niecałe 5zł! Koszt papieru, tuszu i okładki mieści się w 4zł. Żaden wydawca nie powie mi, że od książki, która kosztuje 4zł, płaci 15zł podatku! Co więcej wydawca mówił o redakcji, której koszt to 3000zł, a ja nie zauważam przeróbek. Dostrzegam jakieś korektorskie poprawki (poprawiono "ą", "ę") i na tym koniec. Dlaczego redaktor ma zarobić na mojej książce więcej niż ja? Redaktor nie pisał mojej książki, a w tym wypadku wykonał pracę korektora. Za dwa dni pracy otrzymał 3000zł? Ale należy pamiętać, że wydawca ponosi koszty (mi autorowi leci z nieba), trzeba wynająć biuro, najlepiej w środku miasta, zatrudnić seksowną sekretarkę, bez której firma w ogóle nie mogłaby istnieć, posadzić własny zadek w wygodnym fotelu (autor przecież może pisać na stołku, lub w parku), a przecież i opłaty też trzeba robić. Autor zniesie każdą ściemę. Dopiero sytuacja zmienia się, kiedy autor decyduje, kto będzie jego książki wydawał. Wtedy można sobie dopiero odbić! "Dlaczego miałbym chcieć, żeby właśnie pan wydał moją powieść?". "Oczywiście, wszystko zależy od sumy, jaką otrzymam za prawa do publikacji, płacone z góry" — i wtedy ten wielki wydawca robi się malutki! Cham zmienia się w miłego, kulturalnego pana, który zaczyna negocjacje. "W pana książkach niewiele trzeba poprawiać!" Teraz on ma do mnie interes. I nagle okazuje się, że ta sama powieść, która już nie jest debiutancka, jest napisana profesjonalnym językiem. Już tej powieści nie trzeba przerabiać! To dlaczego trzeba było ją przerabiać zanim odniosłem sukces? "Nie proszę pana, pan nie jest w stanie mi nic zaoferować, przy pańskiej żałosnej ofercie, wolę założyć własne wydawnictwo"...

Świat się zmienia, idziemy z postępem. Kiedyś pisaliśmy książki na maszynach do pisania, jeżeli ktoś posiadał, ale w większości wypadków jedynie rękopisy trafiały do wydawnictwa. Zanieś dziś rękopis, to prędzej będziesz wychodził, niż wszedłeś. A za granicą przyjmowane są nadal rękopisy, co jest jawnie pisane na stronach internetowych wydawców, lub agentów literackich.

Kiedy znajdujesz gdzieś informacje o hobby, nie znajdziesz tam pisarstwa. Bo co ktokolwiek nie powie, pisanie książek to zwyczajna praca, normalny wolny zawód, choć w Polsce chyba jeszcze nie został taki odnotowany. Najgorsze jest jednak to, że ktoś pragnący zostać pisarzem zgodzi się na wszystko, żeby tylko zaistnieć. Można zapytać czy daje ci satysfakcję jedynie popularność wśród znajomych, że zgadzasz się na warunki oferowane przez wydawcę, czy jesteś tak leniwy, że nie chce ci się analizować faktów i zarobków wydawcy? Masz prawo do robienia i prawo do zgadzania się na wszystko. Zgadzając się niczego nie osiągasz, a utrudniasz jedynie działanie innym. Kiedyś w jednym z programów TV ktoś powiedział: „wydać książkę? Co to wydać książkę? Wydałem trzy!” Wówczas ów autor został zapytany jaki dom sobie kupił, jakim samochodem jeździ? Czy muszę odpowiadać na to pytanie?

Nie można uważać siebie za lepszego, za eksperta jeżeli nie ma faktycznych zysków z działania. Jeżeli wydałeś trzy książki powinieneś być rozpoznawalny, a jeżeli nie jesteś to co znaczy wydanie tych książek? Dziś nie jest sztuką wydać nawet dwadzieścia książek, ale to w niczym nie uczyni cię lepszym. Dopiero jak zarobisz na książkach, które będą się sprzedawać, możesz mówić o sukcesie. Wszystko jest kwestią czasu.