środa, 30 listopada 2011

Media oceniły walkę Włodarczyk - Green

Krzysztof Włodarczyk "Diablo" w Australii
fot. ringpolska.pl
Krzysztof "Diablo" Włodarczyk znokautował Danny'ego Greena w 11. rundzie walki o mistrzostwo świata federacji WBC wagi junior ciężkiej, która odbyła się w Perth. Australijskie i światowe media chwalą Polaka i sposób, w jaki wygrał z faworytem miejscowych kibiców.
"The Sydney Morning Herald": zombie zakończyło noc Greena
Przed walką bokser wagi ciężkiej Mark de Mori komentując wydarzenie dla WAtoday.com.au, powiedział, że Krzysztof Włodarczyk wygląda jak zombie. Zombie przebudziło się we właściwym czasie i zakończyło noc Greena, a także jego karierę.
"World Boxing News": "Zielona Maszyna" znowu zatrzymana
Danny Green poniósł swoją drugą porażkę przez nokaut w karierze. Został znokautowany przez Krzysztofa Włodarczyka w 11. rundzie pojedynku o mistrzostwo świata wagi junior ciężkiej federacji WBC. To prawdopodobnie oznacza koniec kariery dla Australijczyka.
"BoxingScene.com": przełomowa runda
Na początku zwycięstwo "Diablo" zaczęło się wymykać. Wszystko zmieniło się w 11. rundzie, kiedy to mocnym prawym "zamroził" rywala. Po chwili lewym sierpowym posłał rywala na deski i zakończył efektownie walkę
.

Wielbiciele Wilde'a zacałowali grób pisarza


 


Grób Oscara Wilde'a stojący na cmentarzu Pere Lachaise w Paryżu został zacałowany. Na szczęście udało się go uratować i zabezpieczyć przed kolejnymi zniszczeniami.
Oskar Wilde kiedyś powiedział, że "Pocałunek może zniszczyć ludzkie życie". Jeżeli pisarz przeżył taki zawód za życia, to na pewno nie spodziewał się, że to samo może go spotkać po śmierci. Tym razem to jednak nie dusza Wilde'a ucierpiała, ale grób, w którym został pochowany.
W 1990 roku jedna z odwiedzających cmentarz osób postanowiła pozostawić ślad szminki w kształcie pocałunku na ścianie grobu pisarza. W jej ślad poszli też inni fani Oscara Wilde'a. Grób z dnia na dzień stawał się coraz bardziej obcałowany. Oprócz cmoknięć ludzie wypisywali na kamieniu różnego rodzaju złote myśli lub wyznania miłości. To nietuzinkowe graffiti stało się z czasem znakiem rozpoznawczym grobu. Niestety, jak się później okazało, substancje znajdujące się w szmince sukcesywnie niszczyły pomnik. Czyszczenie go, zamiast pomóc, powodowało dalszą degradację pomnika.


Wprowadzono zakaz pozostawanie różnego rodzaju śladów na grobie, a przyłapanie na gorącym uczynku groziło wlepieniem mandatu w wysokości 9 tysięcy euro. Mimo to, pomnik dalej pokrywał się natrętnymi pocałunkami, pozostawianymi głównie przez turystów, którzy prawdopodobnie nie byli świadomi obowiązującego zakazu, a zostawienie pocałunku na grobie Wilde'a stanowiło jeden z punktów ich programu, który musiał zostać zrealizowany.
W pewnym momencie pojawiło się ryzyko, że grób ulegnie całkowitemu zniszczeniu i nie da się go nigdy "odratować". Ze wsparciem finansowym od Irlandii udało się oczyścić i zdezynfekować kamień. Odkrycie odnowionego grobu odbędzie się w środę, kiedy również przypada rocznica śmierci pisarza. Pomnik zostanie zabezpieczony i otoczony specjalną barierką, której nie będzie można przekraczać. "Obrońcy" grobu obawiają się jednak szalonych wielbicieli Oscara Wilde's, którzy za wszelką cenę będą chcieli zostawić dowód swojej miłości na ścianie pomnika.

Słodkie mikołajki w Operze Bałtyckiej





Słodkie mikołajki w Operze
Zapraszamy dzieci do wspólnej zabawy w świątecznym klimacie.
Zapraszamy dzieci z rodzicami na popołudnie pełne mikołajkowych niespodzianek i zabaw, a także na spotkanie z prawdziwym Mikołajem, który dla każdego dziecka będzie miał upominek.
Będziemy wspólnie czytać zimowe bajki: Gerarda Moncomble "Gwiazdka" oraz "Pan Brumm obchodzi Boże Narodzenie" Daniela Nappa. Będziemy robić kolorowe ozdoby świąteczne; bombki, łańcuchy i inne cudeńka. Zbudujemy także domek z piernika razem ze słynnym trójmiejskim cukiernikiem Tomaszem Dekerem.
Przyjdź i udekoruj z nami świąteczne pierniczki!
Podczas imprezy odbędzie się zbiórka pieniędzy na Domy dla Dzieci prowadzone przez Gdańską Fundację Innowacji Społecznych.
Organizatorem akcji są Opera Bałtycka i T.Deker Patissier&Chocolatier
Partnerzy: Galeria Malucha, Gdańsk czyta dzieciom, Ikea, Trefl
6 grudnia, godz. 17-19
Opera Bałtycka
Wstęp wolny za okazaniem wejściówek
wejściówki do odbioru w kasach Opery Bałtyckiej w dniach 1-4.12

Jedni go nienawidzą, inni wielbią. A on... robi swoje

 


Nie boi się głosić kontrowersyjnych sądów. Potrafi słowem sieknąć niczym mieczem. Nie ma oporów, gdy trzeba zganić serial czy obsadę. Dlatego bywa niewygodny, budzi skrajne uczucia. Jedni go nienawidzą, inni wielbią. A on... robi swoje, a każda rola to perełka. Jan Nowicki był kolejnym gościem Klubu Filmowego Gali.
Jan Nowicki słynie z tego, że jest bohaterem i częścią anegdot, które często tworzy sam. 
Kiedyś, w komunie, do Krakowa przyjechał Krzysztof Zanussi z Witkiem Holtzem – specjalnie posługuję się nazwiskiem, bo to świadek – i zaproponował mi rolę w amerykańskim filmie kryminalnym. Otrzymać taką rolę w tamtej biedzie, fiu! „Ale ja nie znam angielskiego...” – zaniepokoiłem się. „Będzie pan mówił z akcentem, to jasne, znajdę panu nauczyciela” – odparł Zanussi, który zna 60 języków i 120 narzeczy afrykańskich, a jedna Rosjanka opowiadała mi, że mówił lepiej od niej. Ja na to: „A jeżeli ja się nauczę, a pan filmu nie nakręci, to ja jak ten chuj z tym angielskim zostanę?”. Minęły lata. Dowiaduję się, że to powiedział... Himilsbach. Minie kolejne 10 lat i okaże się, że to np. Andrzej Grabowski. Anegdoty fruwają.
Wszystko się miesza, współczesne czasy – żądza pieniądza, media, telewizja. 
Rzadko już się spotyka takiego Grabowskiego, Trelę czy Gajosa. Na ogół to się jakieś lebiegi i roloroby pojawiają, w oczach nic nie widać, żadnego kontaktu nie złapiesz, człowiek nie wie nawet, jak się ta „gwiazda” nazywa. To, co się porobiło, jeśli chodzi o drenaż mózgu i ogłupienie narodu, przechodzi ludzkie pojęcie. Seriale są absolutnym gównem i niszczą widownię. Kiedyś teatr był niesamowitą potęgą. Wmawiano nam, że jesteśmy inżynierami dusz ludzkich. Bo musisz wiedzieć, że komuniści lubili gołębie, dzieci i fotografie z artystami. W tej chwili aktorzy, nawet znakomici, nie grają na miarę swoich możliwości, bo otworzyło im się za dużo szans, także finansowych. Kiedyś Trela – jak by nie było – Konrad z „Dziadów”, lecąc do Londynu, przemycał dolary w obcasie – tacy byliśmy biedni, a licytowaliśmy się na książki, marzenia... No, a teraz tyle spadło z nieba...
Właśnie, jak to się stało, że wziął Pan udział w reklamie?
Lata mijały, a tu nic. Ani Pedros, ani Gajos, nic. Aż pewnego dnia dwa anioły, uśmiechając się tajemniczo, dają mi tekst do przeczytania. O przemijaniu, o tym i owym. Pojechałem na plan, a tu piękny Arab, choć Amerykanin, reżyser, przyczepa, banany, kawa, śliczna tłumaczka, charakteryzatorzy – jeden od Brando, drugi od Belmondo. Lekarz bez przerwy pyta, jak się czuję, aż w końcu myślę, że chłopu trzeba wyjść naprzeciw i mówię: źle. Dał mi coś na wzmocnienie. Krótko mówiąc, gwiazdorstwo. Trochę to trwało, bo reżyser był bardzo wymagający, ale, mój Boże, coś za coś.
A co Pan zrobił z forsą?
A co to Pana obchodzi? A zresztą niech będzie. Po pierwszym dniu zdjęciowym kupiłem sobie kawałek rzeszowskiej kiełbasy na Żoliborzu, bułeczkę, dwa piwka królewskie. Usiadłem na skwerze i obejrzałem się, czy ktoś nie widzi, że piję nielegalnie. Siedzę i myślę sobie: ponad 200 filmów nakręciłem, a dzisiaj leciał balonik i ja tak palcem zrobiłem w nim dziurkę za niezły grosz, Boże jedyny. Od razu gołębnik kupiłem, schody zmieniłem, buty podzelowałem. Zadzwoniła do mnie facetka z „Faktu” i pyta: „Co zadecydowało, że wziął pan udział w reklamie?”. „Najpierw zadzwoniłem do Depardieu: »Kochany, wziąć?«. A on: »Oui, oui«. Ale myślę sobie: Francuz, alkoholik, niezrównoważony... Zadzwonię do Sophii Loren. Ona mówi: »Frutti di mare, Giovanni, dolce vita!«. To jeszcze Banderas: »Oh, Dios, si, amigo, si«. I Claudia Schiffer na wszelki wypadek: »Jawohl, Hans, naturlich«. A, i jeszcze Paul Newman – nie odebrał, bo nie żyje. Krótko mówiąc, światowa czołówka mnie przekonała. Skromnie wobec tego wyszedłem naprzeciw zapotrzebowaniom i wziąłem, co dali”.
Wróćmy do miejsca i czasu naprawdę skromnego, w którym jest Pan młody i coś Pana wygania z Kowala do wielkiego Krakowa. Co? Talent, przymus, marzenie?
Kto by w latach pięćdziesiątych miał marzenia? Jeść się chciało, napić się chciało. Nie było telewizora, to trzeba było kochać życie. Nawiasem mówiąc, kochaliśmy w trzech miejscach, bo były trzy cmentarze – nasze miejsca miłości. Tam się chodziło na spacery, wolno, bo zakochani chodzą wolno, trzymało się za rękę długo, zanim człowiek włożył rękę pod spódnicę. Do dziś uważam, że nikt tak pięknie nie integruje żywych jak zmarli, którzy mają jedną cudowną właściwość – nie odzywają się w ogóle.
Życie zaczyna się po pięćdziesiątce. Słyszał Pan tę sentencję Olafa Lubaszenki? 
Nie ma gorszej cholery jak autorytet. Co oni wiedzą, ci starcy? W ogóle myślę, że zajmowanie się jakimkolwiek czasem w tył i przód nie ma sensu. Żyję z dnia na dzień. Po co mi czekać na jakieś szanse? To niepotrzebne, zwłaszcza jak już się ma piękną kobietę, która nigdy nie umrze, „Przegląd Sportowy” w prawej ręce, dzieci, które mają dzieci i nawet psy są już dorosłe. Trzeba kochać, być bezmyślnym czasem, nie planować, a i tak nigdy nie wiadomo, bo starzy nieraz żyją tak długo, że trzeba ich prawie zastrzelić. Taki generał, nawet polski, potrafi mieć dziewięćdziesiąt parę lat, ledwie się tli, ale żyje. Czy to z powodu dotlenienia na tych manewrach? Nawet Jaruzelski, cegłą dostał i żyje, a walnąłbyś takiego aktora czy poetę, to od razu padnie. Jak się to ma do Pana Boga? Nie rozumiem.
— rozmawiał Andrzej Sołtysik

poniedziałek, 28 listopada 2011

Graffiti w Polsce 1940 - 2010

To, co najciekawsze w polskiej sztuce ulicznej

Nieugięci pacyfiści, wojownicy, anarchiści i rewolucjoniści. Byli młodzi, mieli farby i chciało im się coś wykrzyczeć. Szydzili z tyranii głupoty, sypali piasek w tryby systemu i walczyli na murach o poprawę świata. Przyszło im przeżywać swoje najlepsze lata w epoce komunizmu. Nie mieli jednak zamiaru siedzieć cicho - pluli na system. Pod osłoną nocy, na drżących nogach malowali swoje hasła na ścianach polskich miast. Polscy grafficiarze - potomkowie tych, którzy walczyli w Szarych Szeregach. 

Ostatnio ukazał się album opisujący ich dokonania -"Graffiti w Polsce 1940–2010". Jest to pasjonująca podróż przez 70 lat historii ulicznej twórczości w naszym kraju, od antyhitlerowskich haseł malowanych na murach w czasie II wojny światowej, przez gwałtowny rozwój gatunku, związany z aktywnością artystyczną i polityczną w latach 80., aż po graffiti o korzeniach amerykańskich i twórczość street artową pierwszej dekady XXI w. 





To, co najciekawsze w polskiej sztuce ulicznej

Album Tomasza Sikorskiego i Marcina Rutkiewicza zawiera unikatowy materiał zdjęciowy, przybliża sylwetki najciekawszych polskich twórców nurtu balansującego między spontaniczną, często nielegalną obecnością w przestrzeni publicznej a działalnością prowadzoną z dużym rozmachem, pod patronatem muzeów i galerii sztuki. Ogromna różnorodność i żywotność zjawiska sprawia, że jest to temat niezwykle emocjonujący, świeży i budzący coraz większe zainteresowanie.

Lata 80. XX w. były w Polsce ciężkim okresem przemian politycznych połączonych z upadkiem gospodarki i nędzą, a jednocześnie fascynującą dekadą głębokiej przemiany kulturowej związanej z poszukiwaniem alternatyw i poznawaniu nowych kultur i światów. Graffiti było tego doskonałym wyrazem. 





To, co najciekawsze w polskiej sztuce ulicznej

Powstanie i rozwój sztuki ulicznej na świecie zostały znakomicie udokumentowane, a laury należne jej pionierom dawno rozdane. "Graffiti w Polsce" wywraca tę konstrukcję, pokazując zapomnianych twórców i zjawiska, które za żelazną kurtyną działy się czasem nawet wcześniej niż to, co miłośnicy graffiti uważają za "początek".





To, co najciekawsze w polskiej sztuce ulicznej

Czołowy polski malarz szablonowy Czarnobyl ujął to tak:

"Banksy robi rzeczy, które artyści w Polsce już dawno temu robili, we wczesnych latach 80. Tyle, że wówczas nie było wokół mediów, żeby to rozdmuchać." 





To, co najciekawsze w polskiej sztuce ulicznej

Jakie były te początki w Polsce? Takie jak zapewne wszędzie - malowanie po murach i wyrzynanie napisów czy cytatów na drzewach. Pierwsze takie malunki pochodzą już z początku XX wieku, autorzy zajęli się problemem, poczynając od okupowanej Polski i walki ulicznej z okupantem niemieckim. 





To, co najciekawsze w polskiej sztuce ulicznej

Nie ma precyzyjnej daty powstania zjawiska zwanego graffiti. Przyjmuje się, że powstało ono wraz z rozwojem kultury hip hopu w Stanach Zjednoczonych w latach 70. Za rok narodzin graffiti artystycznego w Polsce przyjmuje się rok 1970. 

Rozróżnia się graffiti artystyczne i polityczne.
"W graffiti politycznym chodzi zazwyczaj o dotarcie do jak największej liczby odbiorców i pod tym katem wybiera się miejsca. W graffiti artystycznym liczy się nie liczba odbiorców, lecz to, czy dzieło działa. Żeby dobrze działało - musi współgrać z charakterem miejsca i atmosferą otoczenia." 





To, co najciekawsze w polskiej sztuce ulicznej

Tomasz Sikorski w latach 80. wyjechał do Stanów. Od razu porwała go siła tamtejszego graffiti, w większości apolitycznego. Ci nieznani ludzie, którzy malowali po ścianach nie chcieli prowadzić żadnej walki na murach. Chodziło im tylko o przekazanie komunikatu o swoim istnieniu. 






To, co najciekawsze w polskiej sztuce ulicznej

Sikorski tak wspomina początki:
"Swoje pierwsze szablony odbiłem na chodnikach Siódmej Ulicy w strachu przed policją i groźbą grzywny (wówczas była to ogromna dla chłopaka z Polski kwota 500dolarów). "

"Kiedy jesienią 1985 wróciłem z kolorowego, rozwibrowanego Nowego Jorku do Warszawy, ponurość i marność jej ulic, zszarzali ludzie, aura beznadziei i smutku były dołujące. zrobiłem kilka szablonów." 





To, co najciekawsze w polskiej sztuce ulicznej

"Wówczas na ulicach Warszawy nie widziałem jeszcze żadnych szablonów. Nie musiałem szukać pustych ścian, bo wszystkie były gołe, albo świeżo przemalowane, albo z obskurnymi plamami farby po zamalowanych znakach walki politycznej."

"Odbijałem je nocą, samotnie i na drżących nogach, bo żaden z moich kumpli nie odważył się mnie ubezpieczać. Konsekwencje mogły być różne, ale wszystkie przykre: aresztowanie, wyrywanie z ucha kolczyka, pobicie na komisariacie, kolegium, sąd." 





To, co najciekawsze w polskiej sztuce ulicznej

"Powtarzałem sobie jednak mantrę:
"Mój ojciec jako nastolatek ryzykował życiem, robiąc graffiti antyhitlerowskie w okupowanej Warszawie (...), a ja ryzykuję przecież nieporównanie mniej - w najgorszym razie pobicie".






To, co najciekawsze w polskiej sztuce ulicznej

Zdaniem Sikorskiego, najciekawsza, oryginalna część historii polskiego graffiti kończy się po roku 1989 wraz z powstaniem wolnej Polski. Rozpoczął się wtedy zalew nic nieznaczących bazgrołów, chuligańskich wybryków i wulgaryzmów. Była to dzika erupcja poczucia wolności, kiedy ktoś rzucił hasło, że wszystko wolno i nie ma odpowiedzialności. 






To, co najciekawsze w polskiej sztuce ulicznej

Tomasz Sikorski (ur. w 1953 r. w Warszawie)
Artysta intermedialny, profesor w Uniwerytecie Jana Kochanowskiego w Kielcach i Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, prowadził m.in. Pracownię Dziekanka, interdyscyplinarny ośrodek artystyczno-edukacyjny ASP i AM w Warszawie (1979-87), pracownię Intermediów na Wydziale Artystycznym Uniwersytetu Zielonogórskiego (1992-2003). W latach 80. wykładał gościnnie w uczelniach artystycznych w USA. Jeden z pionierów polskiego graffiti (1985). Autor około 150 wystaw i pokazów indywidualnych. Wydał książkę „Dzieło sztuki jako koan” (2009). Mieszka w Warszawie i w Górach Izerskich 





To, co najciekawsze w polskiej sztuce ulicznej

Marcin Rutkiewicz (ur. w 1966 r. w Warszawie)
Współautor (wraz z Elżbietą Dymną) albumów zdjęć Polski Outdoor i Polski Street Art, współzałożyciel stowarzyszenia MiastoMojeAwNim.pL, dążącego do rozwiązania problemu inwazji reklam w przestrzeni publicznej, fundator i prezes Fundacji Sztuki Zewnętrznej, dokumentującej i promującej obecność sztuki w przestrzeni publicznej. Entuzjasta polskiego street artu, kurator i twórca galerii Projekt 40/40. Uważa się również za zaginionego ojczyma polskiego clubbingu. 





To, co najciekawsze w polskiej sztuce ulicznej

Marcin Rutkiewicz, Tomasz Sikorski
GRAFFITI W POLSCE 1940-2010 
Publikacja pod redakcją Tomasza Sikorskiego i Marcina Rutkiewicza
27 na 21 cm, 272 strony, blisko 500 zdjęć, oprawa twarda
Wydawnictwo Carta Blanca (Grupa PWN) 



niedziela, 27 listopada 2011

Nagroda dla filmu "Czarny czwatek. Janek Wiśniewski padł" na białoruskim festiwalu "Listopad"


28 listopada o godz. 15.00 (poniedzialek) w siedzibie Instytutu Adama Mickiewicza, Igor Sukmanow, Dyrektor Programowy Mińskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego „Listapad” w Mińsku wręczy nagrody twórcom filmu „Czarny czwartek. Janek Wisniewski padł” – reżyserowi Antoniemu Krauze oraz Marcie Honzatko (najlepsza rola żeńska). Serdecznie zapraszamy na to wyjątkowe wydarzenia.
Festiwal „Listapad” to największy białoruski festiwal filmowy, organizowany pod patronatem Ministerstwa Kultury Białorusi od 1993 roku. Od dwóch lat festiwal prowadzony jest przez nowy zespół związany z Centrum Sztuk Wizualnych i Performatywnych z Igorem Sukmanowem jako Dyrektorem Programowym. Igor Sukmanow zmienił formułę programową „Listapada” i stworzył festiwal otwarty na szeroki program międzynarodowy,szczególnie na przedstawienie osiągnięć kinematografii Europy Wschodniej i Środkowej. Podczas tegorocznej, XVII, edycji „Listapada” zaprezentowano wybór najlepszych filmów dokumentalnych i fabularnych ostatnich lat. Na bardzo bogaty polski program złożyły się pokazy 27 filmów, a także obrazy z serii „Przewodnik do Polaków”. W sekcji filmu fabularnego pokazywano m.in. "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł" Antoniego Krauzego, "Sztuczki" Andrzeja Jakimowskiego, "Dom zły" Wojciecha Smarzowskiego. Wśród dokumentów były m.in. "Koniec lata" Piotra Stasika, "Argentyńska lekcja", filmy z cyklu "Przewodnik do Polaków": "Zabawki" Andrzeja Wolskiego, "Political Dress" Judyty Fibiger, "Sztuka wolności" Wojtka Słoty i Marka Kłosowicza. Program polski przygotowany został w ramach Zagranicznego Programu Kulturalnego Polskiej Prezydencji organizowanej przez Instytut Adama Mickiewicza.
Najważniejszym polskim filmem "Listapada" okazał się podwójnie nagrodzony "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł" w reż. Antoniego Krauzego. Nagroda specjalna jury dla filmu Krauzego została przyznana za "jasny artystyczny wyraz w przedstawieniu dramatycznego faktu naszej wspólnej historii". Ze względu na tematykę, jaką podejmuje film nagroda była dużą sensacją na festiwalu, a międzynarodowe jury przyznając ją „Czarnemu czwartkowi” podkreśliło swoją niezależność. Druga nagroda to przyznana przez międzynarodowe jury prasowe nagroda dla aktorki Marty Honzatko za rolę Stefanii, żony Brunona. Nie do przecenianie jest również rola Dyrektora Festiwalu „Listapad” Igora Sukmanowa, który skutecznie zabiegał, żeby film znalazł się w konkursie na Festiwalu.
W Mińsku przyznano łącznie cztery nagrody dla trzech polskich filmów – fabularnego "Czarnego czwartku" oraz dwóch dokumentów: "Końca lata" i "Argentyńskiej lekcji".
---------------------------------------------------------
„Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł” 
Reżyseria: Antoni Krauze;
Scenariusz: Mirosław Piepka, Michał S. Pruski
Zdjęcia: Jacek Petrycki
Obsada aktorska:
Marta Honzatko (Stefania Drywa)
Michał Kowalski (Bruno Drywa
Cezary Rybiński (Leon Drywa)
Wojciech Pszoniak (Władysław Gomułka)
Piotr Fronczewski (Zenon Kliszko)
"Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł" to jedna z największych i najbardziej oczekiwanych polskich produkcji od czasu filmu "Popiełuszko. Wolność jest w nas". W przejmującym obrazie, porównywanym do nagrodzonej Złotym Niedźwiedziem "Krwawej niedzieli" Paula Greengrassa, Antoni Krauze przypomina jedną z najmroczniejszych kart z historii PRL-u. Widowiskową rekonstrukcję dramatycznych wydarzeń w Gdyni, zakończonych brutalną pacyfikacją manifestantów przez oddziały wojska i milicji w 1970 roku, wyróżniają nie tylko rozmach inscenizacyjny i trzymająca w napięciu akcja. Warto zwrócić uwagę na wybitne kreacje Piotra Fronczewskiego jako Zenona Kliszki oraz Wojciecha Pszoniaka jako Władysława Gomułki, a także wzruszające role debiutującej na ekranie Marty Honzatko i znanego z "U Pana Boga za miedzą" Michała Kowalskiego. Muzykę do filmu skomponował Michał Lorenc ("Śluby panieńskie"). "Balladę o Janku Wiśniewskim" - porywający motyw przewodni do "Czarnego czwartku" - zaśpiewał Kazik Staszewski.
Antoni Krauze (ur. 4 stycznia 1940 w Warszawie) – polski reżyser i scenarzysta. Twórca filmów fabularnych oraz realizator licznych obrazów krótkometrażowych, wyprodukowanych głównie przez łódzką Wytwórnię Filmów Oświatowych.
Studiował w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych współpracując także z Studenckim Teatrem Satyryków. W 1966 roku ukończył studia na Wydziale Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej w Łodzi. Brat reżysera i grafika Andrzeja Krauze. Od maja 1968 związany ze Studiem Filmowym "TOR". Asystent Krzysztofa Zanussiego przy filmie Struktura kryształu. Od 1969 pracuje samodzielnie. Zaprzyjaźniony z Piwnicą pod Baranami, brał udział w wielu jej przedsięwzięciach. Wyróżniony Nagrodą im. Andrzeja Munka za najlepszy debiut w 1973 i nagrodami na festiwalach krajowych i zagranicznych. W 1988 otrzymał nagrodę specjalną jury za całokształt twórczości na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Autorskich w Sanremo.